Dworcowa 38
W marcu 1930 roku współbracia przenieśli się do zakupionego domu przy ulicy Dworcowej. Wtedy jeszcze dom oznaczony był numerem 24. We wrześniu 1931 r. otwarto pallotyńskie małe seminarium Świętego Józefa. Potem wybudowano w ogrodzie nowy gmach z salami wykładowymi, zapleczem naukowym i internatem. Poświęcenie kamienia węgielnego nastąpiło w 1935 r. a już w 1937 roku w budynku zamieszkali uczniowie. Podczas okupacji hitlerowskiej szkoła została zamknięta. Pallotynów z domu wysiedlono. Kilku naszych współbraci Niemcy zamordowali. Ci pallotyni, którzy przeżyli, zamieszkali w mieszkaniach prywatnych i prowadzili duszpasterstwo w okolicznych kościołach pozbawionych księży. Dom Niemcy zamienili na swoją siedzibę. Kaplicę ponownie zamieniono w salę teatralną i salę taneczną. W styczniu 1945 r. Pallotyni powrócili na Dworcową 38 i ponownie otworzyli kaplicę. 21 grudnia 1946 r. biskup chełmiński Kazimierz Kowalski erygował parafię a dotychczasową kaplicę podniósł do rangi kościoła parafialnego. Poniżej archiwalne zdjęcia dworca, bo poniekąd historia naszego domu związana jest z rozbudową linii kolejowych.
W latach siedemdziesiątych dziewiętnastego wieku zostaje opracowany plan rozbudowy Chełmna związany z mającą powstać linią kolejową i planowanym reprezentacyjnym obiektem dworcowym. Z powodu chwilowego braku funduszy powstaje jedynie tymczasowy budynek drewniany w konstrukcji szachulcowej. W 1891 roku Aleksander Rummler buduje po drugiej stronie ulicy obiekt w stylu neogotyckim z czerwonej klinkierowej cegły ze stolarką w kolorze ciemnej zieleni. W wewnętrzne skrzydła okienne wmontowano znaki cechowe miejscowych rzemieślników wykonane w technice malowanego wypalanego szkła witrażowego. Styl obiektu nawiązywał do projektu mającego powstać murowanego dworca. Ostatecznie dworzec powstał w 1905 roku także w stylu neogotyckim i w ten sposób został utworzony spójny architektonicznie kompleks zabudowy. Budynek Rummlera przeznaczony był do celów restauracyjnych. Znalazło w nim swoją siedzibę niemieckie Bractwo Strzeleckie, była tam kręgielnia i klubowa restauracja. Na zewnątrz od strony ulicy od wiosny do jesieni wystawiano stoliki pod parasolami, od strony zaplecza zaaranżowano potężny ogród, w którym odbywały się występy artystyczne. Po I Wojnie Światowej Rummler rozbudował swoją działalność tworząc na zapleczu muszlę koncertową a wewnątrz luksusową restaurację. Ponadto zgodnie z ówczesną modą i zapotrzebowaniem społeczno-politycznym, chcąc zmienić pruski charakter budowli, budynek otynkowano i pomalowano na kolor jasnobeżowy. Stolarka otrzymała kolor brązowy.
Miesięcznik "Królowa Apostołów" w maju 1930 roku tak pisał o naszym domu: Święty Józef dotrzymał we wszystkim słowa: z początkiem marca przyszła decyzja wyższej władzy naszego Zgromadzenia, 3 marca został zawarty kontrakt kupna, następnego dnia przeprowadziliśmy się na nowe miejsce. 5 marca w sam dzień popielcowy siedzieliśmy już wieczorem w obecnym naszym domu misyjnym - w byłej strzelnicy, naprzeciw dworca. Tak więc wszystko programowo się załatwiło według planu i życzeń - oczywiście nie naszych, tylko świętego Józefa.
Scenę trzeba zburzyć i zamienić na absydę, ściany odpowiednio pomalować, okna ozdobić motywami kościelnymi. Sufit może pozostać niezmieniony, tak samo piękną ozdobą kaplicy będą dwa wielkie pająki liczące około stu świec. Oświetlenie takie doda wiele wspaniałości nabożeństwom, osobliwie wieczornym. Gdy tak tę moją gawędę klecę, wszystkie ręce w naszym domu są zajęte, aby dawniejsza strzelnica nabrała wyglądu i charakteru domu misyjnego.
Na sposób oryginalny poradził sobie furtian. W pierwszej wielkiej sali, zaraz przy głównym wejściu, gdzie dawniej był bufet i wyszynk, urządził on sobie pokój przyjęć dla przychodzących, mieszkanko dla siebie i skład na różna rzeczy, które furtian lubi polecać gościom domu misyjnego. Na to zebrał sobie ze sceny różne części dekoracji: ściany płócienne, malowidła, kurtyny i urządził sobie swoją placówkę według własnego stylu i upodobania, twierdząc przy tym, że to bardzo ładnie i praktycznie. Nie chciałem go zasmucać, ale dziwne są gusta i zapatrywania ludzkie.
Budynek naszego kościoła nie od początku był tworzony jako obiekt sakralny, dlatego cały czas starano się jak najlepiej dostosować go do potrzeb liturgii. W ostatnich latach ksiądz proboszcz Jerzy Bieńkowski SAC wraz z całą parafią dokonali przebudowy naszej świątyni. Znacznie powiększono wysokość kościoła, całkowicie zmieniono więźbę i dach. Dobudowano wieżyczkę nad starą częścią domu parafialnego. Całkowicie zmieniono wystrój kościoła. Prace miały tak szeroki zakres, jakby ten kościół pobudowano od nowa. Wielkim wyzwaniem podczas remontu było to, że przez cały czas trwania przebudowy, w kościele sprawowano liturgię. Niesamowitym bogactwem remontu był fakt, że dokonano tego niemal całkowicie dzięki ofiarom wiernych. Przebudowa to więc dar serca z miłości do Boga, z wdzięczności za to wszystko, co Bóg darował nam. 18 kwietnia 2015 roku kościół został poświęcony przez Jego Ekscelencję Księdza Biskupa Andrzeja Suskiego. Poniżej archiwalne zdjęcia z czasów budowy domu parafialnego:
Po wojnie pallotynom odebrano budynek w ogrodzie i utworzono w nim szpital. Kiedy po latach dom został zwrócony, na nowo utworzyliśmy w nim szkołę. W 1994 roku rozpoczęło swoją działalność Katolickie Liceum Ogólnokształcące. Potem otworzyliśmy Gimnazjum a od 2014 roku funkcjonuje też Katolicka Szkoła Podstawowa. W ogólnopolskich rankingach nasze liceum od lat zdobywa status "Złotej Szkoły". Możliwość wychowywania dzieci i młodzieży i obdarowywanie ich bogactwem chrześcijaństwa to radość także dla całej parafii. Pragnieniem nas wszystkich jest, by każdy z nas dotarł do Nieba.
Dalej tam czytamy: "Prace budowlane rozpoczęły się około Wielkiejnocy. W całym domu powitano je z niekłamaną radością i śledzono bacznie. Praca postępowała szybko naprzód, tak że już 24 maja w święto Królowej Apostołów można było przystąpić do poświęcenia kamienia węgielnego. Aktu tego dokonał tutejszy Proboszcz Przewielebny ksiądz Żynda. Odtąd tempo budowy przyśpieszono, pragnąc wykończyć gmach jeszcze przed rozpoczęciem roku szkolnego. W uwieńczenie pomyślnym skutkiem powyższych zamiarów pozwala nam wierzyć serdeczna życzliwość i bardzo wydatna pomoc pana Starosty Bronisława Białego, pana Burmistrza Leona Kleina oraz licznego grona Zelatorów, różnych Dobrodziejów i Przyjaciół. Wspomagają oni nas czym tylko mogą. Panowie inżynierowie udzielają nam cennych wskazówek i rad, właściciele ziemscy przysyłają do pomocy swoje furmanki i konie, jeszcze inni dostarczają nam darmo, albo po zaniżonej cenie materiały budowlane: cegły, wapno, piasek, żwir. Inni wreszcie pomagają nas zasiłkami pieniężnymi. Za wszelką, tak wydatną pomoc, której nam użyczają i za dobre serce, które nam zawsze okazują, jesteśmy niezmiernie wdzięczni i składamy im jak najserdeczniejsze "Bóg zapłać". Tak samo najserdeczniej dziękujemy księżom Rektorom innych naszych domów misyjnych za przysłanie nam murarzy, stolarzy, cieśli i innych pomocników. Oby takich pomocników apostolskich było jak najwięcej!" ("Królowa Apostołów" wrzesień 1936 roku)
W czerwcu 1937 roku "Królowa Apostołów" pisze tak: Dotąd bezsprzecznie jedna rzecz psuła nam humor i rzucała cień na rozmach naszej pracy organizacyjnej i naukowej w Chełmnie. To brak odpowiednich pomieszczeń dla tylu uczniów. To był nasz smutek. Życie po smutkach często przynosi radość. Do radości trzeba jednak dążyć przez wysiłek, trud i krzyż...
W 1952 roku władze państwowe zlikwidowały Małe Seminarium Duchowne w Chełmnie. Tak zanotowano w kronice: "3 lipca nieznany mężczyzna przyszedł pod wieczór do brata Pawła Błeńskiego, który obsługiwał furtę i zawiadomił go, że nazajutrz rano budynek Małego Seminarium zostanie zajęty. Brat Paweł powiadomił o tym księdza proboszcza Waleriana Siudę i obaj przez całą noc przenosili co cenniejsze rzeczy do skrzydła, w którym mieściły się pomieszczenia parafialne. W dwóch niewiele mogli przenieść. Zastanawiali się również, czy owa wiadomość jest prawdziwa. Rankiem 4 lipca przybyli panowie z urzędów chełmińskich i oświadczyli o zaborze na rzecz państwa gmachu szkolnego oraz o decyzji rozwiązania szkoły. W budynku umieszczono szpital."
"Pomysł utworzenia Małego Seminarium Duchownego w Chełmnie – stwierdził ks. prowincjał Stanisław Czapla podczas Kapituły Prowincjalnej w 1952 roku – okazał się bardzo szczęśliwym. Było bowiem dużo młodzieży, która tylko w takim Zakładzie mogła urzeczywistnić jeszcze swoje zamiary odnośnie do kapłaństwa. Był to Zakład, jak się wydaje, jedyny tego rodzaju w Polsce powojennej. Przyniósł on nam wielu cennych powołań".
Brat Józef Lipkowski pochodził ze starego rodu szlacheckiego zamieszkałego na Podolu, gdzie rodzina Lipkowskich posiadała rozległe majątki. W ich głównej siedzibie, w Krasnosiółce nad Bohem w powiecie hajsyńskim, zawiązały się w roku 1831 pierwsze zaczątki Powstania Listopadowego na Podolu. Powstaniu przewodniczył krewny rodziny Lipkowskich, generał Kołyszko. Na dziedzińcu dworu krasnosielskiego odbyło się poświęcenie sztandarów powstańczych. Ojciec Józefa Lipkowskiego, Leon wraz ze swym bratem Henrykiem wystawił oddział powstańczy złożony z tysiąca konnych żołnierzy, zaopatrując ich przy tym w broń i amunicję.
Józef Lipkowski urodził się 27 lipca 1860 roku w Żytomierzu, był czwartym dzieckiem z drugiego małżeństwa. Jego matką była Barbara Kossowska. W dzieciństwie bardzo często chorował. W domu rodzinnym „panował nastrój religijny, odmawiano wspólnie pacierze. Pozostawiło to na małym Józefie niezatarte wrażenie. Nauki gimnazjalne pobierał od dwunastego roku życia, najpierw w Żytomierzu, a potem w Rydze. Pragnąc poświęcić się bliźnim, zapisał się po zdaniu matury na medycynę w Dorpacie. Przedtem jednak musiał niemało przełamać trudności stawianych mu ze strony krewnych, którzy medycynę uważali za rodzaj rzemiosła, a więc coś, co nie odpowiada stanowi szlacheckiemu. Lata uniwersyteckie uważał później, gdy wstąpił do Stowarzyszenia Księży Pallotynów, za najciemniejszą kartę w swoim życiu. Opowiadał z żalem i smutkiem o komersach, o piciu wielkiej ilości piwa i wina, o życiu rozwiązłym, o sporach pomiędzy korporacjami i o pojedynkach.
Medycynę ukończył w roku 1886. Od tego czasu rozpoczęła się twarda szkoła życia. W Rosji pozostawał doktor Józef Lipkowski przez dwadzieścia dwa lata. Objechał niemal całą Rosję europejską, wszędzie zyskując sobie serca ludzi i uznanie. Najpierw praktykował w Baku, potem w Żytomierzu, Petropawłówce, Tule, Bielawie, na Krymie, w Iwankowie.
Tak sam doktor Józef Lipkowski pisał zaraz po śmierci żony: „Teraz nastąpiła pustka, straciłem ochotę do pracy, bo dla kogo mam się trudzić? Dzieci nie mieliśmy, więc pozostałem zupełnie sam. Żenić się w tym wieku (czterdzieści osiem lat) nie było sensu. Przy tym sumienie mnie niepokoiło: na parę tygodni przed śmiercią żona mi mówiła: "Ty, jako doktor, wiesz jaki stan mój, nie dozwól mi zatem umrzeć bez księdza, jak będziesz widział, że stan zdrowia mego groźny, zaraz go przywołaj!" Dobrze, dobrze, powiedziałem. Ale przywykłem do życia lekkiego, choć w Boga wierzyłem, nie stał On u mnie na pierwszym miejscu, jak być powinno, a przy tym, w samej rzeczy, śmierć nastąpiła niespodziewanie, nie myślałem, że tak prędko umrze - a jednak męczyłem się bardzo tą myślą, że obowiązku swego nie spełniłem. Gdy tak biedziłem się z mymi myślami, jakby Bóg sam poddał mi myśl zbawienną – jak gdyby ktoś przemówił do mnie: "wstąp do klasztoru". Że też mi to dawniej na myśl nie przyszło. W klasztorze odnajdę ten spokój i to prawdziwe szczęście, którego na świecie na próżno szukałem, w klasztorze też łatwiej mi będzie przebłagać Boga za życie moje lekkomyślne i łatwiej dla żony pomoc uproszę.
Doktor tak pisał o swoich początkach na Kopcu: "Byłem uszczęśliwiony, że się tu znalazłem sterany cygańskim życiem, jakie dotychczas prowadziłem. Wszystko wydawało mi się tu piękne i przyjemne”. Nowy kandydat na brata był niewybredny; brał się do każdej pracy, nawet do obierania ziemniaków, chociaż szło mu to bardzo niezgrabnie. Najwięcej jednak pracuje w klasach wśród wychowanków zakładu i w administracji wydawnictw pallotyńskich, wykonując przy tym w dalszym ciągu swoją praktykę lekarską w zakładzie. W styczniu 1910 roku otrzymuje doktor Lipkowski sutannę Stowarzyszenia. Ksiądz Alojzy Majewski chciał go skierować do kapłaństwa, ale tak przed nowicjatem, jak w nowicjacie, odpowiadał stanowczo, że księdzem nie zostanie. Czuł się bowiem niegodnym piastowania takiego zaszczytu. Nowicjat odbył w Antoniówce i wrócił do Wadowic na Kopiec. Wszyscy profesorowie i uczniowie byli dumni z tak wykształconego, a zarazem pełnego pokory brata. Brat-doktor przebywał we wszystkich domach pallotyńskich w Polsce. Szedł zawsze tam, gdzie go najbardziej potrzebowano. Wszędzie zostawiał po sobie najmilsze wspomnienia. Ci, którzy mieli szczęście z nim przebywać, czuli, że jest szczególnie umiłowany przez Boga. Odznaczał się głęboką pobożnością. Dla siebie był nadzwyczaj surowy. Umartwiał się i przestrzegał cnoty ubóstwa. Pisząc przy stole lub czytając klęczał, nie spodziewając się, że ktoś może to zauważyć.
Na Kopcu był domowym lekarzem (nazywano go „Brat doktór”), profesorem fizyki, biologii, historii, języka francuskiego i niemieckiego (również języka greckiego, geografii) w Collegium Marianum; w czasie I wojny światowej często pomagał leczyć rannych w szpitalu; pomagał też księdzu Majewskiemu redagować pallotyńskie czasopisma, pisał artykuły do „Królowej Apostołów” i prowadził administrację czasopisma. Zajmował się także korektą. Często jeździł do Cieszyna do drukarni, gdzie drukowano gazetę. Udzielał się również w pracy z pallotyńskimi zelatorami, prowadząc z nimi korespondencję.
W okresie I wojny światowej podsunął księdzu Majewskiemu myśl, aby podnosić ducha narodowego i religijnego w społeczeństwie przez wydawanie książek do nabożeństwa. Powodzenie pierwszych: "Krótkiego nabożeństwa do Najświętszego Serca Jezusa" i "Intronizacji Najświętszego Serca Jezusa w rodzinach" (Wadowice 1918 i 1919) zachęciło księdza Majewskiego do dalszej pracy w tym kierunku. Największą popularność osiągnął tytuł "Jak kochać Jezusa - książeczka do modlenia" W przygotowaniu wielu tych prac pomagał brat Józef.
W październiku 1921 r. został skierowany do Suchar. Tam wykonywał obowiązki lekarza i profesora gimnazjum, a w lipcu 1925 r. wrócił do Wadowic. Odtąd zajmował się już tylko redagowaniem czasopism; w latach 1926-27 był redaktorem „Małego Apostoła”. W kwietniu 1927 r., kiedy pallotyni przejęli drukarnię w Warszawie, przybył tam, by pomagać w administracji, ekspedycji i księgowości. Tam od 1928 r. zaczęły pojawiać się pierwsze ataki serca. W związku z tym w 1929 r. przeniesiono go do nowo założonego domu w Chełmnie, gdzie spełniał funkcję furtiana. Wielu mieszkańców miasta przychodziło do furty, by zasięgnąć rady i porozmawiać z bratem Józefem. "Mieszkał długie miesiące w przedsionku, w pokoiku zbitym z desek. Było nam go żal. Ale on tak chciał i czuł się tam szczęśliwy”. Mimo lepszych żywieniowych warunków życia opuszczały go siły i następowały kolejne ataki serca. Zmarł na atak serca 9 grudnia 1931 o godzinie 15.30. Na pogrzeb przybył ksiądz Alojzy Majewski i rektor z Suchar ksiądz Wiktor Krakor. Byli obecni wszyscy miejscowi księża diecezjalni z księdzem proboszczem Bernardem Bączkowskim. W przemówieniu pożegnalnym ksiądz Alojzy powiedział o nim: „Gdybym chciał uczcić tutaj pamięć naszego kochanego zmarłego i powiedzieć choć kilka słów pochwalnych, ubliżyłbym tylko jego wielkiej pokorze. Nie uczynię więc tego”. Został pochowany na cmentarzu parafialnym 12 grudnia w grobie koło murów miejskich.
„Brat doktorek” był prawą ręką księdza Majewskiego i budował wszystkich swą pracowitością, usłużnością, dobrocią i wielką pokorą. Był bardzo sumienny w spełnianiu swoich obowiązków. Ksiądz Alojzy zawsze podkreślał, że brat Józef był człowiekiem opatrznościowym dla Stowarzyszenia w trudnych początkowo czasach. Nie tylko swoim życiem duchowym przypominał świętego Założyciela, ale również wyglądem fizycznym. Brat Józef do końca życia pozostał człowiekiem ubogim.